piątek, 2 kwietnia 2010

Poszukiwany, poszukiwana

Szukam. Szukam Wielkanocy, szukam pracy, szukam wizytówek do Jordiego i tej sympatycznej Niemki, którzy prowadzili warsztaty ze śpiewu gregoriańskiego w Sant Pau del Camp, szukałam kalendarza. Na znalezienie Wielkanocy w Barcelonie zostały mi jeszcze trzy dni. Wizytówkę do Niemki musiałam zgubić w kościele, gdy zapisywałam, kiedy można go zwiedzać, wizytówka do Jordiego przepadła gdzieś w domu wśród tysiąca ulotek, map, przewodników, zapowiedzi imprez, innych wizytówek, które znosimy każdego dnia. Pracę znaleźć mogę jutro, za tydzień, za miesiąc, za...nie, rok nie będę czekać:). Dziś już też na pewno nikt nie zadzwoni, bo Wielki Piątek to w Hiszpanii dzień wolny od pracy. 
Kalendarza na 2010 rok w Barcelonie już nie znajdę. W Polsce nie miałam kalendarza od kilku lat (podobnie jak nie mam zegarka od lat chyba 15:). Prosta prawda nie przeze mnie odkryta: im więcej masz czasu wolnego, tym bardziej jesteś niezorganizowana i w końcu dochodzisz do wniosku, że natychmiast, dzisiaj, jutro musisz kupić kalendarz, który uporządkuje ci życie. Co zapiszesz, będzie zrobione. 
Kalendarza szukaliśmy w Barcelonie trzy dni. Kobieta: Jak to możliwe, że w takim mieście jak BCN, nie mogę kupić zwykłego kalendarza na 2010 rok????!!!!! Pojedźmy jeszcze do Corte Inglés na Plaza Catalunya!!! Proszę!!!!Mężczyzna: mamy koniec marca...trzy popołudnia szukamy jednego kalendarza...dobrze, pojedziemy...jestem spokojny....
 El Corte Inglés (tutaj na Avenida Diagonal) to największa sieć domów handlowych w Hiszpanii. 
W Corte Inglés można kupić wszystko, od ołówka do samochodu. Szukaliśmy tu m.in. zimowej kurtki, roweru, lodówki, torby, pamiątek, kalendarza:) Jak do tej pory, kupiłam tu tylko pamiątki, jeszcze w sierpniu. Całkiem prawdopodobne, że w najbliższym czasie kupimy  tu materac, bo czas odwiedzin z Polski się zbliża!!!:))) Również całkiem prawdopodobne, że kupimy tu piękny, czerwony, wygodny, miejski i niedrogi rower dla mnie. Z zakupów kurtki zimowej nic nie wyszło, mimo że szukałam w czasie wyprzedaży. Dlaczego? Z daleka już widziałam kurtkę - moje marzenie. Z bliska zobaczyłam markę "Timberland" i cenę -100 euro po przecenie...Tak więc w Corte Inglés można kupić drogie, markowe ciuchy, ale też niewybredni znajdą tu dla siebie coś dużo tańszego, np. kurtki za 20-30 euro. Ja jednak jestem trudnym i wybrednym klientem i należę do tych, którzy tydzień kupują długopis, każą sprzedawcy wyciągnąć 20 modeli, w końcu mówią "dziękuję, jeszcze się zastanowię", po czym wracają do pierwszego sklepu, kupują pierwszy upatrzony egzemplarz, a po dwóch dniach odnoszą, bo  niebieski odcień jest za bardzo niebieski. Barcelonie jeszcze nie miałam okazji sprawdzić, jaką cierpliwość mają, zwykle mili i uśmiechnięci, sprzedawcy. A to dlatego, że emigracja i bycie "na swoim" jak nic uczy oszczędności, pomysłowości w wykorzystywaniu wszystkiego, co wokół, zabija próżność i nie pozwala, aby w głowie zbyt często lęgły się pomysły zakupów innych niż jedzenie i picie.
Wróćmy do poszukiwań:). Zrozumiałam już, że z marzeniem o kalendarzu muszę się pożegnać. I wtedy napaliłam się na legendarny notatnik Moleskine, który w Barcelonie można kupić  m.in. w Corte Inglés. W Polsce słynne notatniki są mało znane i można je zdobyć chyba tylko w dwóch sklepach internetowych (mały format  bez "bajerów" 30-50 zł, kalendarze w skórzanej okładce 150 zł:).
Przy półce z Moleskinami można spędzić godzinę. Może mniejszy, może większy, może w kratkę, może gładki, może z czarną okładką, a może z czerwoną? A może coś z serii z miastami świata? Jest w środku mapa, są adresy, telefony, schowki... Kochamy takie papiernicze cacka. Ładne, nawet bardzo. Muy guapo!, jak się mówi w Barcelonie. Tutaj guapa, guapo może być wszystko, nie tylko dziewczyna:)
Byłam o krok od kupienia "Barcelony" w słynnym z kolei francuskim sklepie Fnac na Plaza Catalunya. Fnac to coś w rodzaju Empika, ale razy 10;). Można tu kupić książki, płyty, gry, komputery, telefony, kamery....
Mały Moleskine z Barceloną - 15 euro...hmmm....Za 15 euro mamy porządne zakupy w warzywniaku. Nie. Wrócimy jednak do tego rudego Katalończyka i jego księgarenki w centrum Hospitalet. Czemu wspominam, że rudy? Bo Katalończycy nie przypominają urodą (i nie tylko zresztą) Hiszpanów. Nie bez powodu ciągle ktoś mnie pyta o drogę, bo myślą, że miejscowa jestem. Raz nawet zaczepili mnie ludzie z telewizji, a ja głupia zamiast zgodzić się na rozmowę, wyparowałam: ale ja nie stąd! (ale to w sierpniu było, moje pierwsze kroki na hiszpańskiej ziemi;)
Więc rudy Katalończyk miał jakieś kalendarze. Ale okazało się, że w języku katalońskim:/, poza tym nieładne. Miał też notatniki, wyglądały identycznie jak Moleskine. 4 euro. Męska, szybka decyzja, kupuję! I byłam przekonana, że kupiłam Moleskina po bardzo okazyjnej cenie! W domu ściągam folię, czytam uważnie i... gdzie pisze, że takiego notatnika używali van Gogh, Picasso i Hemingway???!!! To nie Moleskine!!! Trudno, teraz jakoś muszę żyć ze świadomością, że tematy do bloga będę zapisywać w zwyczajnym, wyprodukowanym w Barcelonie notesie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz