Co to się działo..!! Co się działo...!!! Flagi w oknach i na balkonach. Na ulicach co druga osoba w koszulce FC Barcelony. Nawet sąsiad z naprzeciwka przed meczem wystroił swojego brzdąca w mikroskopijny T-shirt w niebiesko-czerwone pasy (widziałam małego przez okno w kuchni, jak kolację robiłam:). A sam sąsiad rozsiadł się wygodnie w pokoju, tuż przy oknie balkonowym (bo tu mają telewizor!!:). Tak, tak...urok wąskich uliczek i braku firan w oknach. Urok albo przekleństwo.
CO JA ROBIĘ TU?
czwartek, 29 kwietnia 2010
wtorek, 27 kwietnia 2010
Castells, czyli żywe zamki
Niedziela, kilka minut po godzinie 11, palące słońce, znany nam już plac przed budynkiem władz miasta w Hospitalet de Llobregat. A na placu mieszkańcy, turyści, fotoreporterzy i castellers, czyli budowniczy ludzkich zamków, zwanych też wieżami (castells, castillo - zamek w j.katalońskim i hiszpańskim). Młodzi, starsi, grubi, chudzi, mężczyźni, kobiety, dzieci, bezrobotni, uczniowie, urzędnicy, sprzedawcy, nauczyciele... Śmieją się, wygłupiają, zawiązują sobie charakterystyczne szerokie, długie, czarne pasy. To one zabezpieczają kręgosłup i pomagają innym we wspinaczce.
niedziela, 25 kwietnia 2010
Parada gigantów
Felip z olbrzymami podróżuje po Europie od 35 lat. Teraz wybiera się do Francji, a potem do Meksyku. Olbrzymy w samolocie???!!!A czemu nie! Rozkłada się gigantycznego króla na części, pakuje do gigantycznej skrzyni i wysyła na drugą półkulę! Niech i tam zobaczą słynną katalońską paradę olbrzymów.
Za gościnny udział w imprezach władze miasta płacą symboliczne kwoty, ale przecież nie o pieniądze tutaj chodzi. - Giganty to moje wielkie hobby, odskocznia od codzienności. A ilu ludzi się poznaje dzięki takim podróżom! - mówi bezrobotny Antonio. Jego olbrzym to Ramon Berenguer IV, król Aragonii. Eusebi dźwiga na swoich barkach królową Peronellę I d'Aragó. Felip jest szefem. Pracuje w szkolnictwie (tak nam mówi), a po chwili dodaje, że woźnym w szkole jest:) Drużyna gigantów liczy sześć osób. Nazywają się Colla Gegantera de Les Borges Blanques, czyli Grupa Gigantów z miasta Les Borges Blanques (prowincji Lleida). Takie grupy są w każdym mieście w Katalonii.
Za gościnny udział w imprezach władze miasta płacą symboliczne kwoty, ale przecież nie o pieniądze tutaj chodzi. - Giganty to moje wielkie hobby, odskocznia od codzienności. A ilu ludzi się poznaje dzięki takim podróżom! - mówi bezrobotny Antonio. Jego olbrzym to Ramon Berenguer IV, król Aragonii. Eusebi dźwiga na swoich barkach królową Peronellę I d'Aragó. Felip jest szefem. Pracuje w szkolnictwie (tak nam mówi), a po chwili dodaje, że woźnym w szkole jest:) Drużyna gigantów liczy sześć osób. Nazywają się Colla Gegantera de Les Borges Blanques, czyli Grupa Gigantów z miasta Les Borges Blanques (prowincji Lleida). Takie grupy są w każdym mieście w Katalonii.
piątek, 23 kwietnia 2010
Przebudzenie olbrzymów, czyli wiosenną fiestę czas zacząć!!
I zaczęło się! Fiesta de Primavera już trwa!! Wczoraj wieczorem w Hospitalet de Llobregat na placu przed budynkiem władz miasta hucznie obwieszczono, że wiosenną zabawę czas zacząć!! Moja pierwsza myśl, kiedy przyszłam na plac: ci ludzie wiedzą, jak się robi imprezy. Moja druga myśl: ci ludzie potrafią się bawić. Resztę niech powiedzą zdjęcia.
Te bębny!! Te dźwięki!! Ci bębniarze!! Bębnili tak bez wytchnienia około 40 minut!! Pot lał się z czoła, a ludzie chcieli więcej!! Trudno to opisać, trzeba usłyszeć i zobaczyć...
wtorek, 20 kwietnia 2010
Mañana:)))
Dziś coś, co przyszło do mnie z Polski z rana:)) Polskie, ale przecież jakże południowe!!! 10 przykazań, które świetnie wpisują się w słynne mañana (czyli po leku, spokojnie, zrobimy to jutro, jutro też jest dzień itp:))). Ciesz się życiem, nie przejmuj się drobiazgami, nieważne, co masz wokół siebie, ważne, co w tobie....:O)
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
¡Vive Latinoamérica!
W weekend w centrum handlowym La Farga w Hospitalet de Llobregat odbyła się V Feria Latinoamericana. Kupiliśmy bilety (5 euro) na niedzielę i wybraliśmy się na imprezę po obiedzie. Targi, jak to targi - dużo ludzi, tłok, duchota, hałas, muzyka, reklama, promocja, ulotki, coś do zjedzenia, coś do picia. Wytrzymaliśmy trzy godziny:) Jak na mnie to dużo:) Średnio już po 30 minutach przebywania w hali targowej wychodzę, bo dłużej nie wytrzymuje moja głowa.
Już zaraz po wejściu zagadał do nas pewien facet, jak się okazało Peruwiańczyk. I zagadał po polsku: "10 lat mieszkałem we Wrocławiu" - tak zaczął. Ciekawe, skąd wiedział, że ja z Polski? Przypadek?:) A może po prostu jesteśmy dobrym celem reklamowym:) Ona jasna, na pewno nie stąd, jakiś słowiański kraj, on ciemniejszy, też nie stąd. Może języków będą chcieli się uczyć:) Okazało się, że facet jest doradcą telekomunikacyjnym (komórki, internet itp.), a przy okazji pisze książki o tym, jak w sześć dni nauczyć się języka:))))) To jego autorska metoda. Sam w ten sposób podobno nauczył się polskiego;) Wizytówkę, w razie czego, mamy!! Ale co tam fantazje językowe! Zdobył moje serce tym, że znał Katowice!!
Już zaraz po wejściu zagadał do nas pewien facet, jak się okazało Peruwiańczyk. I zagadał po polsku: "10 lat mieszkałem we Wrocławiu" - tak zaczął. Ciekawe, skąd wiedział, że ja z Polski? Przypadek?:) A może po prostu jesteśmy dobrym celem reklamowym:) Ona jasna, na pewno nie stąd, jakiś słowiański kraj, on ciemniejszy, też nie stąd. Może języków będą chcieli się uczyć:) Okazało się, że facet jest doradcą telekomunikacyjnym (komórki, internet itp.), a przy okazji pisze książki o tym, jak w sześć dni nauczyć się języka:))))) To jego autorska metoda. Sam w ten sposób podobno nauczył się polskiego;) Wizytówkę, w razie czego, mamy!! Ale co tam fantazje językowe! Zdobył moje serce tym, że znał Katowice!!
Czytaj też:
FC Barcelona,
Feria Latinomaericana,
imprezy,
kuchnia,
kultura,
La Farga,
Los Kjarkas,
malambo,
media,
MIRA,
muzyka,
sport,
wojsko,
zdrowie
piątek, 16 kwietnia 2010
Wino musi być, czyli spacer do Cornella
A życie toczy się dalej. I trzeba się nim cieszyć. Po południu wybraliśmy się piechotą do Cornella de Llobregat... po wino. Niedawno odkryliśmy tam nowy sklep z winami i kazaliśmy sobie napełnić dwie butelki na spróbowanie:) A że zapasy trunku szybko się kończą, słońce na niebie, więc dlaczego by nie wybrać się na spacer. Edu załadował do plecaka dwie plastikowe butelki i ruszyliśmy w drogę.
środa, 14 kwietnia 2010
wtorek, 13 kwietnia 2010
Światło
Ania pisała mi na GG, że o 19. ulicami Katowic przejdzie marsz żałobny, a o 21. wszyscy zapalą dziś znicz w oknach. Znicza ani świeczki nie mam, ale mam te zdjęcia. Zrobiłam je w domu, w kuchni, 5 lat temu, kiedy też płonęły wieczorem w oknach światła...
Świeczka - prezent od Ani & Adama:)
Świeczka - prezent od Ani & Adama:)
niedziela, 11 kwietnia 2010
Wielki mecz w cieniu wielkiej tragedii
Dzisiejsze czołówki gazet....Dwie najważniejsze w Hiszpanii wiadomości. Jedna z Polski, druga z boiska...
Od wczoraj tragiczna śmierć polskiego prezydenta jest pierwszą informacją we wszystkich wiadomościach hiszpańskiej telewizji. Są bezpośrednie relacje z Polski, ze Smoleńska. Takich materiałów, jak te poniżej, na stronie internetowej hiszpańskiej RTVE można znaleźć kilkadziesiąt...
sobota, 10 kwietnia 2010
.......[*]
SZOK, SZOK, SZOK...........................................miałam dziś pisać o wielkim meczu, który wieczorem Barca-Real Madryt, były zakłady, już myślałam o wielkim świętowaniu.....to miała być piękna, słoneczna sobota............od rana telefony do Polski, do rodziców, sms-y do przyjaciół......wielki smutek, wielka samotność....
nie wiem, co pisać...wieczny odpoczynek racz im dać Panie...................
czwartek, 8 kwietnia 2010
Chleb z pomidorem po katalońsku:)
Ostryga z truskawką, algami i odmianą cytryny zwaną lima (przekąska), krewetka z pan con tomate, czyli słynnym katalońskim chlebem natartym pomidorem (pierwsze danie), filety z ryby pargo zanurzone w kawałkach świńskiej skóry (cortezas de cerdo) i soku z ości z naparem z kaktusa nopal (drugie danie), chiński flan na ziemi z zielonej, japońskiej herbaty i owoce z japońskiego drzewa cytrusowego kunkuats (deser) - takie menu zaproponował José Carlos Fuentes na tegorocznych Alimentariach, najważniejszych w Hiszpanii i jednych z najważniejszych na świecie targów spożywczych (Salón Internacional de Alimentación y Bebidas). Fuentes zdobył tytuł kucharza roku. Ma 29 lat, pochodzi z Barcelony, gotuje w restauracji w Murcji.
wtorek, 6 kwietnia 2010
Bez telewizora i bez jajek
To były pierwsze w moim życiu święta poza domem. Dom? Gdzie jest mój dom? Od 30 lat ciągle w Katowicach. U rodziców, czyli - jak mawia Edu- w 5-gwiazdowym hotelu. Bo przecież nie w wynajmowanym w Barcelonie mieszkaniu bez pralki (ale za to z palmą i słońcem za oknem:). Niestety, nie można mieć wszystkiego... przynajmniej nie tak szybko, jak by się chciało.
To były pierwsze w moim życiu święta wielkanocne bez jajek (po prostu zapomnieliśmy kupić). Wielkanocnych jajek w Katalonii nie znajdziemy w koszykach ze święconką, ale w świątecznym wypieku - mona de Pascua. Takie biszkoptowe ciasto piesze się też w Aragonii i Walencji. Tradycyjna mona ma kształt wieńca i jej ozdobiona gotowanymi na twardo jajkami, które zapieka się razem z ciastem. Ale dziś można też kupić wypieki czekoladowe, kolorowe, przystrojone piórami, z rozmaitymi figurami, np. bohaterami bajek, zwierząt. W poniedziałek wielkanocny dzieci dostają mona de pascua od swoich chrzestnych.
To były pierwsze w moim życiu święta bez telewizora (bez oglądania programu tv, żeby było poprawnie;). Ostatniego marca Hiszpania pożegnała analogową telewizję i przeszła na TDT, czyli Televisión Digital Terrestre. Ci, którzy mają nowsze telewizory, nie muszą kupować dekoderów TDT, żeby odbierać cyfrowy sygnał. My, z naszym starym modelem;), programu od tygodnia nie mamy. W sobotę kupiliśmy w Media Markt dekoder (ceny 25-50 euro), ale programu jak nie było, tak nie ma:( Po dwugodzinnym podłączaniu, odłączaniu, sprawdzaniu wszystkiego, co można sprawdzić, telewizor nijak nie chce słuchać pilota (ze świeżutkimi bateriami!) i nie daje się skonfigurować. Co dalej z telewizorem, pilotem, dekoderem? Właśnie odebraliśmy e-maila z wiadomością, że przyślą nam nowego pilota. Zobaczymy, jak potoczy się ta historia. Szkoda mi tylko Simpsonów, Karlosa A. i wiadomości. Bo kilka odcinków telenoweli oglądnęłam tylko w celu edukacyjnym;) I przyznaję, że kilka fajnych, zgrabnych, wykrzyczanych z ekranu zdań zostało mi w głowie:)
To były pierwsze w moim życiu święta bez telewizora (bez oglądania programu tv, żeby było poprawnie;). Ostatniego marca Hiszpania pożegnała analogową telewizję i przeszła na TDT, czyli Televisión Digital Terrestre. Ci, którzy mają nowsze telewizory, nie muszą kupować dekoderów TDT, żeby odbierać cyfrowy sygnał. My, z naszym starym modelem;), programu od tygodnia nie mamy. W sobotę kupiliśmy w Media Markt dekoder (ceny 25-50 euro), ale programu jak nie było, tak nie ma:( Po dwugodzinnym podłączaniu, odłączaniu, sprawdzaniu wszystkiego, co można sprawdzić, telewizor nijak nie chce słuchać pilota (ze świeżutkimi bateriami!) i nie daje się skonfigurować. Co dalej z telewizorem, pilotem, dekoderem? Właśnie odebraliśmy e-maila z wiadomością, że przyślą nam nowego pilota. Zobaczymy, jak potoczy się ta historia. Szkoda mi tylko Simpsonów, Karlosa A. i wiadomości. Bo kilka odcinków telenoweli oglądnęłam tylko w celu edukacyjnym;) I przyznaję, że kilka fajnych, zgrabnych, wykrzyczanych z ekranu zdań zostało mi w głowie:)
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Procesja wielkanocna
W końcu udało nam się wczoraj, w zupełnie nieoczekiwanej chwili, zobaczyć słynną hiszpańską procesję wielkanocną!!! Po południu (godz. 7. w Hiszpanii to popołudnie:) wracaliśmy z centrum Barcelony z katedry. Jeśli jest się w katedrze, to trzeba oczywiście przejść się Ramblą, bo to trzy minuty drogi stamtąd. Potem wystarczy skręcić w jedną z bocznych uliczek i już, wprost z alei turystów, wkracza się do barwnej dzielnicy emigrantów Raval. Trochę więc nam zeszło w drodze powrotnej i ostatecznie wsiedliśmy do autobusu w BCN koło godz. 9. Czekała nas jedna przesiadka w Hospitalet. Głodni, zmarznięci (gdy zajdzie słońce i zawieje wiatr....brrr), utknęliśmy na przystanku na 40 minut. Co się dzieje???!!! Autobusy w Barcelonie nie jadą przecież przez Kolejową w Katowicach w godzinach szczytu!!! Miały przyjechać w tym czasie już dwa, a tu na horyzoncie widać tylko zapełnione knajpy i słychać tylko okrzyki kibiców. Wściekli byliśmy potwornie. W końcu ruszyliśmy do domu piechotą. I bardzo dobrze się stało! Trafiliśmy na procesję!! Z powodu przemarszu zamknięte były ulice i nie kursowały autobusy. Fiesta - rzecz święta, a wielkanocna to już w ogóle:))
Rytmiczne uderzenia w bębny i odgłosy ciężkich, marszowych kroków słychać już z daleka. To Rzymianie. Chwila postoju. Zgromadzeni częstują "żołnierzy" ciastkami. Ruszają. Do bębnów dołączają trąby. Już z daleka widać górującą nad głowami pątników, bogato zdobioną platformę (los pasos). Takie ołtarze mogą ważyć nawet kilka ton. Pierwsza platforma "idzie" z figurą Chrystusa. "Idzie", bo widać tylko stopy niosących ją mężczyzn. Na drugiej platformie znajduje się figura Maryi. Dźwigają ją mężczyźni w białych szatach. Przed ołtarzami idą pokutnicy w spiczastych kapturach. Uczestnicy korowodu niosą zapalone świece. Kto chce wziąć udział w procesji, może je kupić na miejscu, bo nie brakuje sprzedających.
Procesja - dla jednych atrakcja turystyczna, dla innych przeżycie religijne i celebrowanie Wielkanocy.
Na koniec kilka nowych zdjęć z wielkanocnej katedry:
Procesja - dla jednych atrakcja turystyczna, dla innych przeżycie religijne i celebrowanie Wielkanocy.
Na koniec kilka nowych zdjęć z wielkanocnej katedry:
Msza, zgodnie z informacjami o obchodach Semana Santa, które znaleźliśmy w internecie, miała rozpocząć się o 5.30. Zaczęła się o 6. Takie południowe zwyczaje:)
Ale gdy w końcu się rozpoczęła i zagrały organy...!!! Nareszcie muzyka w kościele i to jaka! Dźwięk niesamowity!! Ze śpiewem było gorzej - solowy popis kantora. Nic nie dało dyrygowanie.
Czekają zawsze przy wejściu...
Pogoda w niedzielę wielkanocną: czasem słońce, czasem deszcz.
niedziela, 4 kwietnia 2010
piątek, 2 kwietnia 2010
Poszukiwany, poszukiwana
Szukam. Szukam Wielkanocy, szukam pracy, szukam wizytówek do Jordiego i tej sympatycznej Niemki, którzy prowadzili warsztaty ze śpiewu gregoriańskiego w Sant Pau del Camp, szukałam kalendarza. Na znalezienie Wielkanocy w Barcelonie zostały mi jeszcze trzy dni. Wizytówkę do Niemki musiałam zgubić w kościele, gdy zapisywałam, kiedy można go zwiedzać, wizytówka do Jordiego przepadła gdzieś w domu wśród tysiąca ulotek, map, przewodników, zapowiedzi imprez, innych wizytówek, które znosimy każdego dnia. Pracę znaleźć mogę jutro, za tydzień, za miesiąc, za...nie, rok nie będę czekać:). Dziś już też na pewno nikt nie zadzwoni, bo Wielki Piątek to w Hiszpanii dzień wolny od pracy.
Kalendarza na 2010 rok w Barcelonie już nie znajdę. W Polsce nie miałam kalendarza od kilku lat (podobnie jak nie mam zegarka od lat chyba 15:). Prosta prawda nie przeze mnie odkryta: im więcej masz czasu wolnego, tym bardziej jesteś niezorganizowana i w końcu dochodzisz do wniosku, że natychmiast, dzisiaj, jutro musisz kupić kalendarz, który uporządkuje ci życie. Co zapiszesz, będzie zrobione.
Kalendarza szukaliśmy w Barcelonie trzy dni. Kobieta: Jak to możliwe, że w takim mieście jak BCN, nie mogę kupić zwykłego kalendarza na 2010 rok????!!!!! Pojedźmy jeszcze do Corte Inglés na Plaza Catalunya!!! Proszę!!!!Mężczyzna: mamy koniec marca...trzy popołudnia szukamy jednego kalendarza...dobrze, pojedziemy...jestem spokojny....
El Corte Inglés (tutaj na Avenida Diagonal) to największa sieć domów handlowych w Hiszpanii.
W Corte Inglés można kupić wszystko, od ołówka do samochodu. Szukaliśmy tu m.in. zimowej kurtki, roweru, lodówki, torby, pamiątek, kalendarza:) Jak do tej pory, kupiłam tu tylko pamiątki, jeszcze w sierpniu. Całkiem prawdopodobne, że w najbliższym czasie kupimy tu materac, bo czas odwiedzin z Polski się zbliża!!!:))) Również całkiem prawdopodobne, że kupimy tu piękny, czerwony, wygodny, miejski i niedrogi rower dla mnie. Z zakupów kurtki zimowej nic nie wyszło, mimo że szukałam w czasie wyprzedaży. Dlaczego? Z daleka już widziałam kurtkę - moje marzenie. Z bliska zobaczyłam markę "Timberland" i cenę -100 euro po przecenie...Tak więc w Corte Inglés można kupić drogie, markowe ciuchy, ale też niewybredni znajdą tu dla siebie coś dużo tańszego, np. kurtki za 20-30 euro. Ja jednak jestem trudnym i wybrednym klientem i należę do tych, którzy tydzień kupują długopis, każą sprzedawcy wyciągnąć 20 modeli, w końcu mówią "dziękuję, jeszcze się zastanowię", po czym wracają do pierwszego sklepu, kupują pierwszy upatrzony egzemplarz, a po dwóch dniach odnoszą, bo niebieski odcień jest za bardzo niebieski. W Barcelonie jeszcze nie miałam okazji sprawdzić, jaką cierpliwość mają, zwykle mili i uśmiechnięci, sprzedawcy. A to dlatego, że emigracja i bycie "na swoim" jak nic uczy oszczędności, pomysłowości w wykorzystywaniu wszystkiego, co wokół, zabija próżność i nie pozwala, aby w głowie zbyt często lęgły się pomysły zakupów innych niż jedzenie i picie.
Wróćmy do poszukiwań:). Zrozumiałam już, że z marzeniem o kalendarzu muszę się pożegnać. I wtedy napaliłam się na legendarny notatnik Moleskine, który w Barcelonie można kupić m.in. w Corte Inglés. W Polsce słynne notatniki są mało znane i można je zdobyć chyba tylko w dwóch sklepach internetowych (mały format bez "bajerów" 30-50 zł, kalendarze w skórzanej okładce 150 zł:).
Przy półce z Moleskinami można spędzić godzinę. Może mniejszy, może większy, może w kratkę, może gładki, może z czarną okładką, a może z czerwoną? A może coś z serii z miastami świata? Jest w środku mapa, są adresy, telefony, schowki... Kochamy takie papiernicze cacka. Ładne, nawet bardzo. Muy guapo!, jak się mówi w Barcelonie. Tutaj guapa, guapo może być wszystko, nie tylko dziewczyna:)
Byłam o krok od kupienia "Barcelony" w słynnym z kolei francuskim sklepie Fnac na Plaza Catalunya. Fnac to coś w rodzaju Empika, ale razy 10;). Można tu kupić książki, płyty, gry, komputery, telefony, kamery....
Mały Moleskine z Barceloną - 15 euro...hmmm....Za 15 euro mamy porządne zakupy w warzywniaku. Nie. Wrócimy jednak do tego rudego Katalończyka i jego księgarenki w centrum Hospitalet. Czemu wspominam, że rudy? Bo Katalończycy nie przypominają urodą (i nie tylko zresztą) Hiszpanów. Nie bez powodu ciągle ktoś mnie pyta o drogę, bo myślą, że miejscowa jestem. Raz nawet zaczepili mnie ludzie z telewizji, a ja głupia zamiast zgodzić się na rozmowę, wyparowałam: ale ja nie stąd! (ale to w sierpniu było, moje pierwsze kroki na hiszpańskiej ziemi;)
Więc rudy Katalończyk miał jakieś kalendarze. Ale okazało się, że w języku katalońskim:/, poza tym nieładne. Miał też notatniki, wyglądały identycznie jak Moleskine. 4 euro. Męska, szybka decyzja, kupuję! I byłam przekonana, że kupiłam Moleskina po bardzo okazyjnej cenie! W domu ściągam folię, czytam uważnie i... gdzie pisze, że takiego notatnika używali van Gogh, Picasso i Hemingway???!!! To nie Moleskine!!! Trudno, teraz jakoś muszę żyć ze świadomością, że tematy do bloga będę zapisywać w zwyczajnym, wyprodukowanym w Barcelonie notesie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)