poniedziałek, 14 czerwca 2010

Z ziemi śląskiej do katalońskiej, czyli rzecz o autonomii i języku

"Nie przymierzając dziołszko... uczta się tam autonomii:)" pisała mi na GaduGadu Żabka kilka miesięcy temu. Gdzie mam się uczyć? Oczywiście w Katalonii!! I po tych słowach cytat Żabka mi wkleja: "Dr Małgorzata Myśliwiec, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, która wzięła udział w dyskusji promującej książkę, jest zdania, że zjawiska zachodzące w województwie śląskim są podobne do procesów, jakie kiedyś miały miejsce w hiszpańskiej Katalonii. Warto dodać, że właśnie w katalońską autonomię są dziś zapatrzeni śląscy regionaliści. Zdaniem dr Myśliwiec, w przypadku Katalończyków dla celów autonomii udało się wykorzystać przełom demokratyczny lat 70. po śmierci generała Franco. To wtedy uzyskali większość praw" - pisze Dziennik Zachodni.
O jakiej książce mowa? "Po co Ślązakom potrzebny jest naród? Niebezpieczne związki między autonomią a nacjonalizmem" autorstwa dr Elżbiety Sekuły ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej z Warszawy. W grudniu zeszłego roku organizacje pozarządowe zorganizowały w Katalonii referendum, w którym postawiono pytanie: czy zgadzasz się, aby Katalonia stała się niezależnym państwem? Przy 30-procentowej frekwencji prawie 95 proc. Katalończyków odpowiedziało na pytanie "tak" (referendum nie było wiążące politycznie). Kilka dni później Michał Smolorz napisał w DZ felieton pod znamiennym tytułem Nasza śląska Katalonia Przeczytajcie. Dodam jeszcze tylko, gwoli porządku, że Katalonia obok Kraju Basków, posiada najszerszą autonomię ze wszystkich wspólnot autonomicznych Hiszpanii. Stąd wzajemna sympatia i szacunek, jakimi darzą się Baskowie i Katalończycy. Katalonią rządzi Generalitat, w skład którego wchodzi parlament, prezydent, prezydent, rząd, trybunał sprawiedliwości. Tutaj odsyłam do strony internetowej http://www.gencat.cat/ W Statucie Wspólnoty Autonomicznej Katalonii z 2006 roku znalazł się zapis uznający Katalończyków za naród.
Dla mnie, jako przybysza z obcego kraju, autonomia katalońska ma jeden najbardziej namacalny i praktyczny wyraz: język. Jakie reakcje wzbudza we mnie z tego punktu widzenia? Podziwiam, zazdroszczę i się złoszczę.
Dlaczego podziwiam i zazdroszczę? Jasna sprawa. Dlaczego się złoszczę? Bo uczyłam się hiszpańskiego, uczę się hiszpańskiego i chcę się uczyć hiszpańskiego, a nie katalońskiego. Dlaczego więc wybrałam się do Katalonii, a nie do Kastylii na przykład? To Katalonia wybrała mnie, a nie ja ją:) Po prostu tutaj od 10 lat mieszka Edu. Przed wyjazdem o katalońskim nie myślałam w ogóle, po prostu go zignorowałam. Wiedziałam, że po hiszpańsku się dogadam. No i owszem dogadam się. Ale tylko tyle. Kto wiąże swoją przyszłość z tym regionem, kto chce zdobyć tutaj wykształcenie i dobrą pracę, katalońskiego nauczyć się musi. Ja dziś twierdzę, że Katalonia to dla mnie tylko przystanek, dlatego języka katalońskiego się nie uczę. Czas i energię inwestuję w naukę hiszpańskiego. 
Muszę przyznać, że w miarę upływu czasu moja "antykatalońskość" zmalała na rzecz podziwu i zazdrości, oczywiście pozytywnej zazdrości:) Zaznaczam, że powód mojego "anty" jest jeden: język. Ale nie sam język jako taki, tylko to, co poprzez catalá mówi nam Katalonia: bez  znajomości naszego języka będziesz tu zawsze kulał, zapomnij o dobrej pracy czy o karierze. Spotkałam się już z ogłoszeniami, w którym kataloński wymagany był od sprzątaczki. Toż to zwykła złośliwość i kłoda rzucana pod nogi! Z drugiej strony, o czym już pisałam, dajemy ci możliwość darmowej nauki naszego języka! Nie chcesz? Trudno.
Po przyjeździe do Katalonii denerwowałam się strasznie: "przecież tu tylu turystów! uczą się ludzie przed wyjazdem hiszpańskiego, a tutaj na każdym kroku katalońskie napisy!!". Teraz wściekam się zdecydowanie rzadziej. Po pierwsze, po kilku miesiącach człowiek zaczyna rozumieć katalońskie napisy (choć żal, że kiedy uczysz się hiszpańskiego, powszechnie nie otacza cię hiszpański...). Po drugie, człowiek po prostu zaczyna rozumieć, co się wokół niego dzieje i dlaczego...Tak naprawdę porządnie wkurzyłam się dwa razy. Raz w Urzędzie Pracy, w którym oferty wywieszone są tylko w języku katalońskim, a na sali 80 proc. emigrantów, z których założę się, może jeden procent mówi w catalá... Drugi raz zdenerwowałam się w Escuela del Trabajo w Barcelonie (l'Escola del Treball de Barcelona). Szkoła zacna, z tradycjami, darmowa, na rocznym kursie można w niej zdobyć tzw. grado superior, który daje przepustkę na studia bez egzaminu, oczywiście na pokrewne kierunki. A można tu kształcić się  np. w dziedzinie administracji, grafiki czy systemów telekomunikacyjnych i informatycznych. Poszliśmy na dzień otwarty. I co? I oczywiście siedziałam jak na tureckim kazaniu, bo prezentacja po katalońsku. Potem grono pedagogiczne oprowadzało nas po salach, świetnie wyposażonych warsztatach, objaśniało, opowiadało, tylko znowu po katalońsku. Zajęcia, jak we wszystkich tutejszych szkołach, też odbywają się po katalońsku. Więc nie mam tam czego szukać...To adres strony internetowej szkoły http://www.escoladeltreball.org/. Na szczęście, jak większość stron katalońskich instytucji, dostępna jest też w castellano, czyli w języku hiszpańskim. (kastylijskim). W Statucie Autonomii Katalońskiej z 1979 roku mowa jest o hiszpańskim i katalońskim jako językach oficjalnych wspólnoty. Językiem urzędowym jest natomiast kataloński. Jak sytuacja wygląda w praktyce? Wszędzie dogadamy się po hiszpańsku. Czy to w sklepie, czy w urzędzie. Jeśli po tzw. drugiej stronie siedzi Katalończyk, to gdy zaczniemy mówić po hiszpańsku, to on oczywiście nie będzie nam na złość mówić po katalońsku:) W większości urzędów napisy są tylko w j. katalońskim, ale zdarzają się też w dwóch językach. Nazwy ulic w języku katalońskim. Informacje w metrze, podobnie jak  info w miejscach turystycznych, w trzech językach: katalońskim, hiszpańskim i angielskim. Ale już kolejne nazwy stacji w metrze i info o przesiadkach usłyszymy tylko w katalońskim.  Książki w bibliotekach wypożyczymy zarówno w języku hiszpańskim, jak i katalońskim, przy czym nie ma wyraźnego podziału, literatura jest wymieszana. Ale już e-maila z informacją, że za trzy dni muszę zwrócić książki, dostaje tylko w języku katalońskim. Podobnie jest z wszelkimi  informacjami, które dostaje z różnych orgnizacji i instytucji, z którymi miałam po drodze do czynienia:) Kilka tygodni temu zapisałam się na darmowy internetowy kurs grafiki komputerowej orgnizowany przez Wydział Pracy Generalitat de Catalunya. Dostałam już info potwierdzające. W dwóch językach!! Hurra! Więc jest szansa, że kurs też będzie dwujęzyczny:)
Msze w kościołach,  jak już wspominałam w innym poście, są też w dwóch językach. Ale są wyjątki, np. parafia Sant Pau del Camp, o której jeszcze napiszę. Kościół w emigranckiej dzielnicy Barcelony Raval, a msza tylko po katalońsku. Wspomniałam o sklepach. Najprościej byłoby powiedzieć: jaki właściciel, taki język. Owszem, język, w którym się dogadamy. Szyldy w zdecydowanej większości w catalá, ale to akurat żadem problem, bo przecież widzimy, czy to piekarnia czy meblowy;) Z napisami bywa różnie. Niektórzy, choć nie Katalończycy, piszą nazwy towarów po katalońsku, bo np. ich sklep znajduje się w dzielnicy, w której mieszkają głównie Katalończycy. Tak jest na przykład w warzywniaku, w którym robimy zakupy. Napisy mamy w języku katalońskim, a że dziwnych warzyw i owoców jest tu pod dostatkiem,  czasem nie wiem, co kupuję:) Przy kasach stoją latynoski, więc rozmawiamy po hiszpańsku. W "naszej piekarni"(katalońskiej!) sprzedaje kilka pań. Najczęściej trafiamy na starszą i przemiłą Katalonkę, która wprawdzie wita się z nami hiszpańskimi słowami "hola, guapos", ale potem przechodzi na swój narodowy język. O chleb grzecznie prosi więc Edu, a ja się uśmiecham i na pożegnanie rzucam katalońskie "adéu", które wszędzie jest mile widziane. Często jest to jedyne słowo w catalá, jakie znają przybysze z innych krajów i innych regionów Hiszpanii:) Ja kupuję w tej samej piekrani chleb z rana, kiedy sprzedają inne panie, nie tak bardzo przywiązane do swojego języka. Sprzedawczynie co minutę płynnie przechodzą z hiszpańskiego na kataloński, z katalońskiego na hiszpański w zależności od tego, w jakim języku zaczyna klient. Cały czas piszę o Barcelonie i okolicy, gdzie mamy mieszkankę ludów z całego świata, co oznacza, że tolerancja językowa jest tutaj bardzo duża. W samej Barcelonie jest najmnijeszy odsetek mówiących w catalá. Jeśli jednak z turystycznych regionów Costa Brava i Costa Dorada powędrujemy w głąb lądu, z a kosmopolitycznej stolicy przeniesiemy się do małych miasteczek, może okazać się, że znajdujemy się w innym, już czysto katalońskim świecie:)
Przeczytałam niedawno w jednej z lokalnych gazet, że języka katalońskiego używa się głównie w pracy i kontaktach służbowych, a kastylijskiego wśród przyjaciół i w kontaktach towarzyskich. Sama na ulicach czy w metrze częściej słyszę hiszpański, ale tu znowu specyfika miejsca dochodzi do głosu. Języka katalońskiego częściej używają ludzie strasi. Kilka dni temu w metrze usłyszałam, jak młoda dziewczyna rozmawia przez komórkę w catalá. To rzadki widok. Jak opowiadał mi siostra Edu, w szkole na lekcjach można mówić tylko w języku katalońskim (do tego stopnia, że jest się upominanym), ale na przerwach i po szkole młodzież przechodzi na hiszpański (w szkole uczą się zarówno katalońskiego, jak i kastylijskiego w porówywalnej liczbie godzin). Z drugiej strony w mojej "katalońskiej" dzielnicy dość często słyszę, jak mamy mówią do swoich małych dzieci w catalá.
Czy kataloński jest trudny? Pytam hiszpańskojęzycznego Edu. Mówi, że nie. Kataloński wiele słów ma podobnych do języka hiszpańskiego, także do francuskiego i trochę do włoskiego, ale brzmi zupełnie inaczej. Chyba dlatego, nie ucząc się katalońskiego w ogóle, jestem w stanie zrozumieć cokolwiek z tego, co przeczytam. Ale nie jestem w stanie zrozumieć tego, co usłyszę, no może co piąte albo dziesiąte słowo, które jest podobne do hiszpańskiego. Nie rozumiem więc katalońskiego, ale już lepiej rozumiem Katalończyków...

4 komentarze:

  1. Kasia nie jesteś sama :) Rok rocznie nowe rzesze erasmusów w Santiago de Compostella unikają jak ognia przedmiotów wykładanych w lokalnym gallego! Ja też tak robiłam, raz tylko 'się nadziałam', gdy wybrany przeze mnie lektorat włoskiego był wykładany na podstawie podręcznika pisanego w gallego, czyli tłumaczącego język włoski poprzez gallego :) To były wesołe czasy! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesli chodzi o emocje, jaki budzil we mnie katalonski za czasow moich praktyk na Costa Brava..to podzielam te Twoje...
    Ja nawet wprowadzilam maly "ruch oporu" w hotelu polegajacy na tym:
    - Jak klient udawal ze nie rozumie hiszpanskiego, ja udawalam, ze nie rozumiem katalonskiego (cos tam jednak rozumialam, bo jak slusznie zauwazylas jest podobny do hiszpanskiego i francuskiego).
    Tak wiec jeden z drugiego robil sobie zarty, aczkolwiek mysle, ze Katalonczykom wcale nie bylo do smiechu. No ale juz wole, zeby Katalonia naciskala ze swoim jezykiem, niz straszyla bombami, jak Baskowie.....

    OdpowiedzUsuń
  3. włoski z podręcznika w gallego! no nieźle!! jak to przeżyłaś?;) a wiedzieliście przed wyjazdem, co was czeka? te przedmioty w gallego są obowiązkowe dla erasmusów?
    fakt, lepszy kataloński niż bomby!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwazam ze mieszkac w Katalonii i nie probowac rozumiec i mowic jezyka katalonskiego to jest brak szacunku wobec narodu ktory pania przygarnal.

    Jak by sie pani czula gdyby do Polski przyjachal obcokrajowiec i tylko po rusku mowil i by sie jeszcze buzyl ze tyle lat komuny a polacy nie chca po rosyjsku mowic.

    Katalonia ma swoj jezyk i jest z niego dumna, jesli ktos woli hiszpanski, naprawde nie ma co sie trzymac Katalonii, jest tyle miejsc na swiecie gdzie hiszpanski jest jedynym jezykiem...

    Nie mozna patrzec na Katalonie jako czesc Hiszpani, tylko jako oddzielny narod jesli chodzi o tradycje, zwyczaje i jezyk. I przede wszystkim miec szacunek, nie imitowac faszystowskie zwyczaje narzucajac obcy jezyk innym narodom.

    OdpowiedzUsuń