poniedziałek, 10 maja 2010

Dzień Matki, ekwadorskie urodziny i krewetki

Wczoraj, 9 maja, w Ekwadorze obchodzony był Dzień Matki (zawsze jest to druga niedziela maja, w Hiszpanii Dzień Matki obchodzi się 2 maja). W Dniu Matki w Ameryce Południowej słucha się piosenki A la sombra de mi madre , czyli "W cieniu mojej matki" (śpiewa Leo Dan z Argentyny). Słuchaliśmy jej i my, w nocy z soboty na niedzielę, dokładnie gdy wybiła północ. Byliśmy na imprezie urodzinowej taty Edu, wśród ekwadorskich przyjaciół rodziny.

Gdy zabrzmiała znana wszystkim (oprócz mnie) melodia, ci, którzy nie mają już matki, rozpłakali się. A sama piosenka jest o matce, która już odeszła do nieba i  stamtąd prowadzi swojego syna i oświetla mu ziemską drogę.
W Ameryce Południowej mama, tata, dziadek, babcia są bardzo szanowani. Tutaj nikt nie odda rodzica do domu opieki. Przykład z hiszpańskiego mieszkania Edu: sześć osób w trzech małych pokojach, w tym dziadek, który 10 lat temu przyjechał do Barcelony razem ze swoją córką, czyli mamą Edu. Na południu nikt nie buntuje się przeciwko takiemu układowi, nie narzeka, że nie ma swojego pokoju, że kolejka do łazienki, nikt nikomu nie wypomina, że go utrzymuje, o tym się po prostu nie dyskutuje, tak jest i już. Wnuki do dziadka zwracają się przez don, w rodzinie Edu mówi się więc don Carlos. Do rodziców i dziadków Edu nie zwraca się przez "wy". Używa trzeciej osoby ustedes, która tłumaczona jest jako "państwo". Na początku myślałam, że w tym zwrocie należy się też doszukiwać okazywania szczególnego szacunku. Ale okazuje się, że tak się po prostu mówi w Ameryce Południowej,  nie używa się drugiej osoby liczby mnogiej vosotros. Częściej używa się też formy usted, ustedes, czyli "pan", "pani" zamiast  "ty". Choć zauważyłam, że Edu w ten sposób zwraca się tylko do starszych członków rodziny. Było też dla mnie zaskoczeniem, że mówiąc o rodzinie, wszyscy w domu Edu dodają zaimek dzierżawczy "moja", mój". Mówią więc zawsze: moja mama zrobiła to i tamto, mój tata poszedł tu i tam. Oczywiście wiadomo, że gdy Edu pyta swojego tatę, gdzie jest mama, to chodzi o jego mamę, a nie o żadną inną mamę, ale zaimek musi być: Dónde está mi mami? Gdzie jest moja mamusia?
Wracając od urodzinowej fiesty, która też dużo mówi o obyczajach panujących w Ameryce Południowej. Przyjęcia urodzinowego nie zorganizował jubilat w swoim domu, ale zorganizowali mu je przyjaciele w swoim domu. Mam więc urodziny, ale to nie goście przychodzą do mnie, ale ja idę w gości:)) Idę, żeby się się spotkać, pogadać, pośmiać, zabawić, potańczyć, a nie usiąść za suto zastawionym stołem, pokrytym śnieżnobiałym, odświętnym obrusem. Siedzieliśmy na plastikowych krzesłach w niedużym pokoju z malutkim stołem. Jedliśmy ryż z kurczakiem na plastikowych talerzach, piliśmy piwo z puszek. Kto chciał, mógł się częstować whisky, colą, sokami. Skromny tort z ciasta biszkoptowego zjedliśmy po północy. Nie było prezentów. Muzyka latino była dość głośna i w końcu zapukali sąsiedzi i zwrócili uwagę, że ich dziecko chce spać. Nie ma problemu. Impreza oczywiście się nie kończy, ale natychmiast przenosi od innego mieszkania. Nie ma dyskusji i kłopotliwego pytania: to do kogo by teraz uderzyć? Chętnych do przyjęcia gości nie trzeba było szukać. 5 minut i wychodzimy. Ładujemy do wózka napoje, Edu niesie w rękach tort i przenosimy się pięć ulic dalej. I znowu małe, skromne mieszkanie, ale wszyscy sobie natychmiast miejsca znajdują, a gdy gospodarz odpala z komputera muzykę, już ruszają do tańca. A jak oni się ruszają!!! Też próbowałam, ale oczywiście blado ten mój taniec wyglądał. I przy całej mojej miłości do muzyki latino i jakichś tam lekcjach salsy w Polsce, chyba nigdy nie będę ruszać się tak jak oni. Ale tańcząc w latynoskim gronie latynoskie rytmy, nie trzeba się wstydzić. Oni patrzą na nas bardzo życzliwym okiem i chcą nas nauczyć. Z imprezy wyszliśmy po północy, bo w niedzielę trzeba było rano wcześniej wstawać - goście z Polski przyjeżdżają! Samolot będzie na lotnisku dopiero po 14, ale trzeba "ostatecznie" posprzątać,  bo sprzątałam już od kilku dni:]  Aga i Ula, zauroczone śródziemnomorskim klimatem i wystrojem naszego skromnego lokum, bynajmniej nie zwracały uwagi na to, czy pod krzesłem jest kurz, czy go nie ma. Na przywitanie były krewetki z czosnkiem i pietruszką, ryż i świeże oliwki. Co do krewetek, to tym razem kupiliśmy gambones, które są większe i smaczniejsze od gambas. Niebo w gębie!! Dziewczyny pierwszy raz  w życiu jadły świeże krewetki w całości, nie z pudełka. A dziś wykorzystałam wodę, w której gotowały się krewetki, do ugotowania makaronu (jak radzi Karlos Arguiñano!).  Po raz kolejny niebo w gębie!! Tego aromatu nie da się porównać z niczym! (krewetki po kilkominutowym ugotowaniu wrzucam na chwilę na patelnię, ale można to zrobić od razu, bez gotowania). Aga, która podobnie jak ja, w Polsce nie chwyciła się zielonych oliwek, tutaj się nimi zachwycała. Bo tutaj świeże oliwki smakują zupełnie inaczej niż te w słoiku. Zielone są przepyszne!! Oczywiście było też wino i... miły i łagodny odpływ po jednej lampce:)) Nie wiem, jak to się dzieje, ale w Polsce jeden kieliszek wina nie działał na mnie zupełnie, a tutaj człowiek jest w połowie i już mu szumi w głowie:)

3 komentarze:

  1. Jak pięknie, ciepło i słonecznie. Aż czuć powiew hiszpańskiego powietrza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. krewetki, winko, hiszpania..... nieźle brzmi! ;O)

    z tego co ja widzę i tutaj, to Latynosi sa bardzo mocno przywiązani do swoich rodzin. trzymaja się razem. Polacy niejednego mogliby się od nich nauczyć!

    pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasia, faktycznie cieplo!!! wreszcie!!! i mam nadzieje, ze tak juz zostanie:)) szkoda tylko, ze wlasnie dzis Aga i Ula, ktore byly u nas przez tydzien, wracaly do Katowic, a w Katosach ulewa, jak przed chwila sprawdzalam pogode...Ewa, sa bardzo rodzinni i na pewno nie znaja tego powiedzenia, ze z rodzina najlepiej wychodzi sie na zdjeciu...pomagaja sobie, nawet jesli sami maja niewiele, nie zazdroszcza...(dzis bez polskich znakow, bo nie pisze na swoim kompie;)

    OdpowiedzUsuń