Wczoraj w Barcelonie spadł pierwszy od początku maja deszcz. Letni, kataloński deszcz padał po południu tylko pół godziny. Ulice zamieniły się w rzeki, woda z dachów ściekała jakby ktoś wylewał ją wiadrami. Podłogi w pokojach mieliśmy totalnie zalane. Pod otwartymi oknami rozłożyliśmy ręczniki (przy zamkniętych byśmy się udusili). Lało tak, jak chyba nigdy w Katowicach. Ale bez gradu, bez błyskawic. Spokojnie, ale z ogromnym natężeniem. Ściana deszczu. A potem słońce, wyczyszczone ulice i ...szczury na drogach. I ani jednej kałuży. Nocą lało jeszcze dwa razy. Krótko i intensywnie. Kolejnego deszczu spodziewam się w...październiku.
Zazdroszcze! W Sewilli nawet o polnocy temperatura nie chce spasc ponizej 30C,nie wspominajac o takim orzezwiajacym deszczu...nie wiem jak u Was ale tu nawet "zimna" woda w kranie jest.....ciepla od rozgrzanych rur :/
OdpowiedzUsuńu nas w nocy 21-23, woda na pewno nie tak lodowata jak zimą, ale to tylko się cieszyć, bo można zaoszczędzić i zrezygnować z podgrzewania:) nie wiem, jak u was, ale tu królują butle gazowe z butanem albo gaz naturalny.
OdpowiedzUsuńU nas non stop pada deszcz i mam już tego dość powoli. Pożyczcie trochę słońca :)
OdpowiedzUsuńno tak, ostatnio padało zapewne wtedy gdy byłyśmy u Was z Agą ;)
OdpowiedzUsuńKaro, a ja się stęskniłam za takim polskim gradobiciem i błyskawicami, bo tutaj kompletnie nic się nie dzieje;) Ula, dokładnie tak:)ale teraz przed Wami andaluzyjski upał:)
OdpowiedzUsuńniezly zbieg okolicznosci, moja koleznaka wlasnie wtedy byla w barcelonie jak padalo :) jaki maly swiat :D
OdpowiedzUsuń